|
 
 
 |
Wszystkim, których kocham,
a nie zdążyłam im tego powiedzieć
– autorka.
Memento...
Gdy zanurzysz swój wzrok zmęczony
W daleka odchłań przestrzeni
I ujrzysz tętent życia szalony
Bez ustanku płynący, jak potok wśród kamieni
Zrozumiesz, ze jesteś cząstką świata
Jednym z miliardów ludzi
A twoja osoba, jak monotonna krata
Niczyjej ciekawości nie wzbudzi.
RUSAŁKA
Łódź – 28.09.1987
1. SWIAT ZAMIAST - LISTY
2. RZEKA STRACONYCH SERC - CANADA
3. ZIELONA RZEKA - POLSKA
|
|
Bez Obrony
Jestem naga.
Poznana i przeżyta jak średniowieczny wynalazek,
Poznałeś mnie najgłębiej, najdokładniej...
Obnażyłeś moją miłość...
Oberwałeś z jesiennych liści, osłonek i pancerzy,
Rozwinąłeś, jak motyl z kokonu.
Rozdmuchałeś po świecie i zamknąłeś drzwi powrotu
do bezpiecznej kryjówki.
Do anonimowości.
Stopiłeś klucz w ogniu nienawiści i wdeptałeś w skałę.
Jestem naga.
Nie potrafię się bronić. Nie potrafię krzyczeć.
Wzywam pomocy. Nie potrafię oddawać ciosów.
Nie potrafię niszczyć., nie potrafię odbijać...
Potrafię kochać.
Jestem odsłonięta na twój chłód.
Nie boje się mrozów.
To ty pozbawiłeś mnie fosy i murów obronnych.
Rozpiąłeś mą miłość na zwodzonym moście
i przepuściłeś po niej stado koni.
Posadziłeś trawę, aby wyssała ze mnie życie.
Zakwitałam krokusami i maciejka...
Skosiłeś łąkę, jakbyś golił mą głowę do skóry.
Zazieleniłam się na nowo...
Narzucałeś głazów, aby było mi ciężej oddychać.
Moje piersi nadal unosiły się, pełne miłości...
Krople potu spływały po twym czole.
Zmęczył cię ten proces dewastacji.
Jedna z nich spłynęła pomiędzy cząstki mego
ziemistego ciała i wtopiła się w samo serce.
I nagle coś drgnęło...
Stałeś zdziwiony nad wątłym zielonym drzewkiem,
które wyrosło wśród głazów.
Próbowałeś je zdeptać, wymazać, zetrzeć na proch...
A ono tylko cicho jęknęło i wyniosło cię na swych
Grubych konarach pod same niebo.
Do gwiazd...
Do samej miłości.
Kingston – 06.02.1993
|
|
... Może, gdzieś ktoś zazieleni przypadkiem...
Ukradkiem...
Bławatkiem ... |
List
Nie pisałam długo. Cóż pisać... serce przystaje.
Wspomina, chwile, co ulatują ptakami, a ptaki w locie markotnieją. Ptaki na niebie. Pod niebem. Ptaki wkoło. Stada skrzydlate... Za i przed tobą...
Niosę dla nich trochę ziarna.
Rozniosę i rozgubię po łąkach.
Może, gdzieś ktoś zazieleni przypadkiem...
Ukradkiem...
Bławatkiem...
Sercem.
Wojtkowi
Kingston – 02.04.1993
|
8
Okrutny świat.
Mówią ze szczęście jest być wolnym...
Jestem wolna, bo mam siebie na własność.
Jestem wolna, bo mogę decydować o swoich dłoniach,
ustach, włosach... o życiu.
Jestem wolna od walki o chleb.
Jestem wolna od przynależności.
Mimo to moje życie ogranicza się do niewolnictwa,
podporządkowania się jednemu człowiekowi.
Jestem wolna...
Mam rozum, serce, sumienie...
Jestem wolna od i wolna dla...
od twoich dłoni
od twoich pieszczot
od twojego tlenu
od twojego dwutlenku węgla
Jestem wolna dla ciebie...
dla szarzyzny codzienności
dla łez
dla bólu, który mi sprawiasz
dla milczącego telefonu
dla dziś, jutro, za tydzień bez ciebie...
Jestem wolna.
Ale czy wolność zawsze równa się szczęściu?
Kingston – 10.02.1993
7
Wczesny ranek a jednak wieczór.
Zmierzch...
Zachód mojej miłości.
Koniec tego, co było i co mogło być.
Koniec wszystkiego i niczego.
Moja miłość...
Doprawdy wyszydzona, zbesztana...
Zniczyjona.
Mówisz:
„Jutro nowy dzień, nowe słońce...”
Tylko, że moje nigdy już nie wzejdzie.
Kingston – 23.02.1993
|
... Mówią ze szczęście
jest być wolnym ... |
... Ty taki odległy, ty taki bliski ... |
6
Wiem, że nic nie jest prawdą, co jest prawdą.
Ty taki odległy, ty taki bliski.
Mijam cię, jak przydrożne maki.
Próbuję zagubić w pamięci.
Tymczasem, ty znów wyrastasz na mojej drodze,
jak oset, jak chwast...
Zarastasz pobocze i rowy, wstępujesz na ścieżki.
Otulasz je kolczastym kobiercem...
Nie mogę odnaleźć mej drogi, zbyt silnie ją porosłeś.
Nie potrafię wyrwać się z twoich dłoni.
Nie potrafię żyć z tobą, a bez ciebie.
Jesteś taki odległy i taki bliski.
Wstrzymujesz mnie, a odpychasz.
Nie mogę odejść, nie chce...
Dobrze mi z kolcami wbitymi w bose stopy.
Stoję tak w miłości i czekam, aż dotrzesz mi
cierniem do serca.
Kingston – 04.02.1993
|
5
Nadal przy tobie jestem
Choć ty tego nie widzisz, nie czujesz, choć jesteś daleko, ja wciąż stoję obok.
Czuwam.
Nad światem, nad ludźmi, nad złem...
To ja nucę ci sen na dobranoc, to ja rozcieram ci stopy gdy chwyci mróz, to ja otulam cię szalem, to ja wychodzę słońcem zza chmur.
Pozwolono mi cię kochać, abyś mógł mnie niszczyć.
Nie szukasz mnie wśród tłumu...
Odchodzisz z braku zaufania i chęci.
Odchodzisz, pozbawiając mnie sensu.
Pozbawiając mnie życia.
Pozwolono mi cię kochać, abyś ty mógł ranić moją miłość.
Nazywać ją kłamstwem, fałszem.
Pozwolono mi kochać, abym mogła walczyć o przetrwanie.
O ciebie...
Gdybyś tylko zrozumiał...
Zrozum!
Kingston – 03.02.1993
|
|
...Weź mnie, weź cała.
Nie pytaj o nic... |
4
Moja miłość...
Na przekór tobie, całemu światu.
Na przekór rozsądkowi.
Moja miłość...
Ot tak po prostu. Z dnia na dzień.
Z miesiąca na miesiąc.
Z roku na rok.
Nie dla kaprysu, ale z potrzeby serca.
Nie dla korzyści, ale dla przywiązania, przynależności.
Moja miłość...
Nie ma w niej nic nadzwyczajnego.
Weź mnie, weź cała. Nie pytaj o nic.
Pragnę pogrążyć się w tobie, tak bez granic do końca.
Do samego dna... Na stałe. Na dobre i złe.
Na białe i czarne. Chce się zakotwiczyć.
Znalazłam port i czekam samotnie na redzie.
Jeśli mnie nie przyjmiesz – zatonę przy najbliższym sztormie.
Niebo zachodzi łzami, opadam na dno.
Kingston – 28.01.1993
|
3
Jest późny wieczór. Noc prawie...
Pale listy nie wysłane. Listy, których nigdy nie przeczytasz.
Próbuje pozbyć się świadomości.
Papierowe słowa szybko płoną, szybko gasną.
Pozostaje jedynie czarny popiół.
Czarna rzeczywistość.
Za oknami czarno... Poruszam żaluzje...
Aluzje... aluzje do mojego życia.
Bezżycia.
Spoglądam na telefon. Walczę z wiatrakami.
Przyłapałam się na odliczaniu minut.
Do czego, do kogo...?
Do końca zwątpienia.
Chodzę do ściany od ściany.
Pluje na dywan z bezsilności.
Twoja nieobecność mnie zabija, po oczach,
po skroniach, po kawałku i całości.
Dobijasz mnie, jak gwoździe obraz do ściany.
Jestem łąką. Niewinną i pachnącą.
Z mojej duszy wyrastają chabry i kaczeńce.
Z czoła wychyla się stary dąb.
Jestem łąką na obrazie.
Nie mam swojego widza. Odbiorcy.
Pisze wiersze, piękne słowa...
Czy mówiłam ci już , że one kłamią?
Cały świat kłamie. Pogoda kłamie. Radio kłamie.
Ty kłamiesz milcząc, ranisz...
Cóż za kaprys natury. Ty mnie ignorujesz, ja cię kocham.
Ty mnie unikasz, ja próbuje dogonić twe spojrzenie.
Igraszka. Nic wielkiego. Zgryźliwego...
Ty mnie ignorujesz, ja cię kocham.
Pestka.
Kingston – 28.01.1993
|
... Jest późny wieczór. Noc prawie... |
...Słucham twojego serca,
jak pieśni mojego życia... |
2
Wszystko odpływa, odchodzi bez pożegnania.
Moja miłość zostaje zupełnie sama...
Niosę w rękach białą róże dla ciebie.
Jesteś tak daleko...
Mówisz że w niebie nie ma dla nas miejsca.
A ja wierze w światło, które rozjaśnia nasze twarze.
Wierzę w kolory, których nigdy nie widziałeś.
Wierzę w dźwięki, których nigdy nie słyszałeś.
Pewnego dnia zabiorę cię tam, gdzie miłość nie rodzi nienawiści.
Patrzę na ciebie. Czekam na twoją miłość.
Słucham twojego serca, jak pieśni mojego życia.
Twoje serce jednak milczy.
Jest zimne.
Rozumiem... już za późno na cokolwiek.
NA KOGOKOLWIEK. NA MNIE.
Ja jednak niosę kwiaty w moich rękach.
Jestem spragniona i naga. Ty jesteś moją rzeka,
w której ugaszę pragnienie.
Pewnego dnia pokażę ci miejsce, gdzie woda nie
zmienia się w złoto.
Patrzę na ciebie. Czekam na twoją miłość.
Zaglądam w twoje oczy, jak w bezkresne niebo.
Kolejny dzień bez ciebie...
Ciągle cię szukam, błądzę ulicami.
Ty, tak blisko, ty, tak daleko.
Patrzę przez okno... niebo płacze.
Kingston – 26.01.1993
|
1
Chcę nauczyć się walczyć ze strachem.
Chcę nauczyć się czystej miłości.
Chcę wymazać nienawiść i zło.
Chcę być po prostu... dla niego.
Chciała bym zaparzyć mu herbaty z rumianków.
Zaprowadzić na łąkę. Pokazać cały świat moimi
oczyma. Ujrzeć cały świat jego spojrzeniem.
Nie oczekiwałabym pocałunków, pieszczot czy
słów, sama jego obecność byłaby wystarczająca.
Zrobiła bym wianek z wilgotnych kaczeńców,
założyłabym mu na włosy i patrzyła jak rosa
spływa po jego twarzy.
Gdybym potrafiła utkałabym miłością długi,
ciepły zimowy szalik.
Dałabym mu wszystko, co posiadam, nie oczekując
nic w zamian...
Tymczasem, herbata z rumianków ziewa samotnością.
Kingston – 05.01.1993
|
...Tymczasem, herbata z rumianków ziewa samotnością... |
|
Zamiast
Niedawno, całkiem niedawno, w zakurzonym i szarym mieście żyła miłość. Mała i samotna... mówiono, że niedorozwinięta. Chodziła bosymi stopami po rozlanych kałużach, ze smutkiem rozchlapując błoto na paszcze przechodniów.
Bala się pustki. Bala się dudnienia obcych stop za plecami. Bala się światła. Noc była jej jedynym domem.
Miłość lubiła często przysiąść sobie wśród ludzi, w teatrze, filharmonii, czy po prostu na ulicznym bruku. Lubiła obserwować ich ruchy, pół śmiechy, czy słuchać ich kłamstw. Znała fałsz i gniew, który mieszkał w ich oczach.
Gdzieś pod koniec zimy, czy na początku wiosny, miłość zdziczała. Zachowywała się jak małe dziecko ugryzione przez pszczole. Skakała, jak polny pasikonik po łąkach, ciesząc się wolnością. Żyła z dnia na dzien. Beztrosko i radośnie. Starała się nie myśleć. Mówiono, ze myślenie przynosi ze sobą zło. Broniła się wiec przed zrozumieniem, że jej życie pozbawione było podmiotu i smaku. Bała się świadomości...
Jednego wieczoru, gdy usnęła zmęczona wśród traw, ktoś nakrył ją szklanym naczyniem. Ranek przyniósł jej niewole. Jednaka miłość, niezrozumiale dla jej sióstr, cieszyła się ze swojego więzienia. Cieszyła się z życia zamiast...
Cieszyła się swym człowiekiem... jego spojrzeniem, dotykiem, smakiem, zapachem. Przestała nawet bać się światła, za dnia bowiem człowiek uczył ja być szczęśliwą. Kiedy jej właściciel uchylił szklane naczynie, aby wpuścić jej troszkę tlenu, nie próbowała nawet uciec. Kochała swe niewolnictwo... Kochała człowieka zamiast i przede wszystkim. Nocą drżała z rozkoszy przyjmując jego ciało i odwzajemniając pocałunki.
Nie czuła się już samotna. Nikt nie nazywał jej niedorozwiniętą.
Pewnego dnia ogromny podmuch wiatru zrzucił szklane naczynie i rozbił je na tysiące drobnych kawałków. Człowiek szybko podbiegł, aby nie pozwolić umknąć swej kochance, ale jej już niestety nie było. Nie było jej ani na stole, ani pod, ani na ich ulubionym materacu, gdzie kochali się przy świetle księżyca. Nie było jej obok wazonu z różami, które wczoraj przyniósł z ogrodu właśnie dla niej, ani w szafie, gdzie wisiały jej letnie sukienki, ani w wannie, gdzie mył jej plecy, ani w żadnym innym miejscu jej pałacu.
Usiadł, wiec człowiek na fotelu, gdzie zawsze nad ranem sadzał sobie miłość na kolanach i gładził jej jedwabne włosy. Przymknął oczy i spod ciężkich powiek wytoczyły się dwie łzy. W każdej w nich tańczyła jego kochanka... ale człowiek nie mógł tego wiedzieć. Łzy spłynęły po jego policzkach, wargach i rozpłynęły na otwartej dłoni. Wtopiły w jej delikatna skore... znikła na ścieżkach lini życia.
Życia zamiast.
Kingston – 16.01.1993
|
Fortepian intymności
Wszystko rozpuszczone, rozmyte w strugach deszczu. Mówi, że to niebo płacze.
Nerwowo wypatruje światła księżyca na czerni niebieskiego sufitu. Niestety jest ciemno, jak by wszystkie gwiazdy o mnie zapomniały.
Nie ma nawet nadziei... Nie ma zielonych myśli. Nie ma...
Niczego nie ma.
Jest tylko deszcz.
Liczę krople zatopione w kałuży. Pan Chopin znów cos skrobie na pięciopalczastym papierze. Mówi że pisze nowy utwór... podobno dla mnie.
Klawisze fortepianu uginaj asie pod niewidzialnymi dłońmi.
Jest tak cicho, ale ja wiem, ze to Pan Chopin.
Nie słyszę, ale czuję.
Ona tak zawsze lubi igrać z uczuciami.
Wypełnia dusze muzyka, jak puchar winem i namawia do wysączenia cierpkiego napoju.
Spijam go więc z wierzchu...
Pan Chopin mówi, że na tęsknotę się nie umiera. Potem waha się przez moment i wreszcie dodaje, że ona wysącza życie jedynie z najsłabszych.
Pan Chopin już taki jest, boi się przyznać, że i on do nich należy...
Na czarnej, lśniącej klapie fortepianu stoją w wazonie wiosenne kwiaty. Pragną nie zwiędnąć do jutra, ale i tak już zaczynają gubić śnieżne płatki.
Chopin znów gra...
Jego nuty wciskaj się we mnie, jak serce umarłych ptaków w ziemie. Wyglądam przez okno... tafla jeziora dziwnie spokojna. Chopin kaszle, zawsze miał kłopoty z płucami. Mówi że to nic poważnego, ale ja wiem że bardzo cierpi.
Myślę o swoim bólu... ciężko nawet myśleć.
Marmurowa wypolerowana podłoga. Czarny fortepian, kwiaty w wazonie, świece...
Wszędzie blask płonących, stearynowych dusz. Chopin komponuje tęsknotę...
Jest taki przystojny w tym białym fraku... Spoglądam przez okno... Tafla jeziora wciąż cicha. Pan Chopin gra na fortepianie... a ja od niechcenia bawię się łzami własnymi.
Chopin przerywa muzykę... patrzę na niego zbuntowanymi oczyma, a on podaje mi ręce. Wspaniała łąka. Dęby szerokie... idziemy, brodząc po kolana w morzu traw. Żadne z nas nie czuje bólu. Żadne z nas nie pamięta o tęsknocie... Chopin nawet nie kaszle. To dla tego, ze tutaj nie padają nigdy deszcze.
Z końca polany, z rozwianymi włosami, biegnie ku nam Baczynski... Jak to milo, że nas chce powitać...
A tafla jeziora, gdzieś pod naszymi stopami nadal martwa... jakby się nic nie stało... Jakbyśmy nie odeszli na zawsze.
Kingston – 23.05.1992
|
...A tafla jeziora, gdzieś pod naszymi stopami nadal martwa... jakby się nic nie stało... Jakbyśmy nie odeszli na zawsz... |
|
|
RZEKA STRACONYCH SERC - CANADA |
...Niespełnionych życiem i łzami przeszłam,
Jak rozpacz,
W zgliszcza obróciłam mą duszę... |
Czworo Drzwi Życia
Dziw wschodu
Krzykiem narodzonego dziecka przeraczkowałam,
Liściem wiosennym wzieleniłam się w życie,
Jak słonce,
Mózg mój marzeniami się wspiął
Nad świat chleba i soli
- dnia powszedniego
W drzwi południa
Naiwnością szukającego się do pierwszego lotu ptaka wzleciałam,
Jak okręt swe, śnieżne aż do niewinności,
Żagle na masztach rozpięłam,
Jak ogniem,
Swe serce miłością rozżarzyłam
Dziw północy
Burza buntów i sprzeczności przegrzmiałam,
Jak grom,
Dorosłość zniszczyła mój świat pozorów, ideałów
Skrzydła ikarowe u samej nasady przycięła
- przy sercu samym
Dziw zachodu
Niespełnionych życiem i łzami przeszłam,
Jak rozpacz,
W zgliszcza obróciłam mą duszę,
Jak zmierzch ostatni, piórami świec zgasłam,
Zaszłam w ciemność,
Obróciłam się w popiół
- w nicość.
Kingston – 20.03.1993
|
Jeśli
Jeśli kiedyś zabraknie ci
jej smutnych oczu-błędnych obłoków
Jeśli kiedyś twój głos zadrży
pod dźwiękiem jej imienia
Jeśli wytężając usilnie słuchy
nie dosłyszy jej kroków
Jeśli wyszarzejesz powszednością
zdziwisz się
że tej która tak boleśnie kochała
- już nie ma.
Ni wspomnienia…
Kingston – 08.02.1992
***
Siedzę sam na sam z tragedią miłości
Rozkładam się na tysiące nadziei
I składam w samotności…
Składam na chaos i bezistnienie
Cokolwiek jest czymkolwiek
Wydając ostatnie tchnienie…
Wydając katu swą miłość
Z nienawistnymi twymi dłońmi
Rozlewam się w nicość
- bezniczyjość
Kingston – 09.02.1992
|
...Jeśli kiedyś twój głos zadrży
pod dźwiękiem jej imienia.... |
|
***
Tysiące mil od mojego serca
Zamykasz drzwi przed moja miłością
Zamykasz oczy i myślisz...
otwierasz dłonie do niszczenia.
Tysiące mil od mojego serca
Walczysz z niewygodnymi prawdami
Walczysz z moim istnieniem...
wygrywasz wiele - siebie dla siebie.
Tysiące mil os mojego serca
Odchodzisz w bezkres twej niezależności
Odchodzisz od wszystkiego czym cię kocham...
pozostaje ci możliwość wszystkiego jednego.
Kingston – 03.02.1993
Podarunek
Wyciągam rozpalone miłością serce
Na dłoni
Dla ciebie...
Przyjmij je,
Nie obawiaj się, ze się sparzysz.
Kingston – 01.02.1993
***
Boję się twych słów...
wiec nic nie mów
Boję się bezniczyjości...
wiec weź mnie w ramiona
Boję się samej siebie...
zabij mnie wiec
chociażby jutro.
Kingston – 22.02.1993
***
Mam dłonie
aby ci je oddać
Mam kolana
aby je przed tobą ugiąć
Mam serce
aby je dla ciebie ranić
Mam krew
aby ja za tobą przetęsknić
Mam usta
aby ciebie błagać....
milczeć.
Kingston – 07.02.1993
|
Drzewa
Pod drzewem wiosennym staliśmy
Tak obco, tak boleśnie
Tak obok.
Twarzami zwróceni w głębiny swych myśli
Dłonie bezwładnie rozpletliśmy obojętnością.
Nie było wspomnienia, które zdołało by
Połączyć nas od nowa.
Milczeć było najprościej.
Słowa nie chciały się składać,
A może były już zbyteczne.
Pod drzewem letnim stałam
Tak bezbronnie, bezbrzeżnie
Bezniczyjo.
Liście rzucały cienie na mą pochmurna twarz.
Ptak zamilkł w koronie zieleni.
Natrętna woń leśnych ziół
Dusiła we mnie coś na kształt smutku.
Konary wielkie jak niebo
Targały mój zapieczony ból.
Pod drzewem jesiennym stałam
Tak dumnie, wysoko
Tak niezależnie.
Wiatr wplątał ramiona w sznury mych myśli,
Opiekuńcze cienie oddzielały mnie od strachu
Przed jutrem, przed wczoraj.
Postrzępione, wzorzyste dłonie mojego przyjaciela
Czuwały na moją nieobecnością.
Wrosłam w korzenie starego dębu,
Drzewem odżyłam od nowa.
Pod drzewem zimowym stał
Tak niepewnie, nie całkiem
Bezlistnie.
Otarł wzrok o biel polany,
Zatopił usta w mych nagich ramionach.
Przywarł sercem do spękanej kory,
Gorącem mnie otulił
Spełnieniem.
Śnieg uderzył mu w twarz ścianą lodu
A on jak gdyby nic,
Zwyczajnie oplótł mnie dłońmi,
Pokochał.
Drzewem się rozrósł.
I tak razem staliśmy wsparci na wietrze...
Pod niebem wiosennym dwa świeże liście
Wyzieleniły się miłością na konarach
Starego dębu.
Kingston – 04.11.1992
|
...Pod drzewem jesiennym stałam
Tak dumnie, wysoko
Tak niezależnie... |
...gdybym śpiewała skowronkom upalnym latem
tobie w ofierze bym się złożyła
... |
Nadzieja
Gdy zapach bzów upadł w obawie
przed przekwitnięciem,
Gdy woń skoszonej trawy zamilkła
pod pniami brzóz,
Gdy wilgoć powietrza zatańczyła
wśród trzcin jeziora.
Gdy mokra bryza rozpyliła
na mych ramionach tysiące rzęsistych kropel,
Gdy ukoiła żar mych
płonących ust,
Gdy noc nutą tęsknoty zaczerniła
drogi mego życia,
Gdy serce zabiło goręcej, donośniej
z bólem niespełnienia,
Gdy oczy ugrzęzły w jednym punkcie
na dalekim widnokręgu...
Zapach chabrów z mych wspomnień
rozpalił we mnie nadzieje na nową miłość.
Kingston – 20.06.1992
Gdybym...
Gdybym marzeń powłokę rozścieliła nad światem,
gdybym sercem była,
gdybym śpiewała skowronkom upalnym latem
tobie w ofierze bym się złożyła.
Gdybym była, wśród gwiazd, jak księżyc na jawie,
lśniąca i zmienna,
gdybym była rosa rozsypana w trawie
tobie dałabym baśń, jak rusałka senna.
Gdybym słońca wschodem i zachodem lśniła,
gdybym fala piasek plaż muskała,
gdybym kielichem kwiatu motyla wabiła
byłabym w twych ramionach szczęściem drżała.
Kingston – 27.04.1992
|
Wszystko zbacza z dróg życia,
nim ty zdążysz na nie wstąpić.
Drzewa w wiecznej zieleni przeminą cieniem,
nim ty zdołasz je spojrzeniem otoczyć.
Kwiaty swa won rozproszą w nicość,
nim ty poznasz ich obłędny zapach.
Nawet twe sny, które tak chroniłeś
w komorach winnej pamięci
minęły i obróciły się w pustkę.
Słowo, które wypowiedziałeś
namiętność swą i moc strąciło,
nim ty zdołałeś je uskrzydlić.
Nawet piach plaży, który przywierał
żarem do twych stóp,
ciepłem swym przeminęło.
Jednak dusza, którą do swojej
łańcuchem przyjaźni przykułeś,
do końca początku trwać będzie w tobie,
choć czas rdzą pokryje spoiwa żelazne...
-ARKOWI-
Przyjacielowi, który nadal
Ramy memu szczęściu i życiu na obczyźnie
Kingston – 27.04.1992
|
|
... I staje naga w świetle zorzy
wrót do wieczności
... |
Wrota Wieczności
Tęczy brzoskwiniami
przenoszę się na trzeci koniec świata.
Za mną tyle słonych łez,
tłumy ludzi i żadnej ręki wyciągniętej w moja stronę.
Stawiam stopy, jak w śnieżnej pianie,
uśmiecham się do słońca.
Rzęsiste krople deszczu osiadają mi na twarzy,
przymykam oczy i widzę
drżące światełka powlekane senną baśnią...
Oddycham szeroko i biegnę
do sadów z morskich pereł nawleczonych.
Muskam ustami słodkie pajęczynki szczęścia...
wiatr kołysze moim mostem,
a ja tańczę jak rusałka
w srebrnych pantofelkach.
Unoszę się wciąż wyżej ponad troski,
ponad chmury marzeń ziemskich...
Otwieram dłonie dla głębi na powitanie...
I staje naga w świetle zorzy
wrót do wieczności.
Kingston – 27.04.1992
|
Marazm
... latarnia migocze gdzieś w oddali...
Wybierając wciąż nie tę drogę
Płynę jak statek obdarty z żagli
Szybuje jak ptak bez skrzydeł
patrzę w dal wypatrując swego światła
które snem się zdaje pod nocnym sklepieniem nieba
Jakąś gwiazda spada i życzenie wypowiadając
myślę o śmierci tego co właśnie umiera
Zasypiam na wietrze spychającym mnie na pełne morze
Boję się samotności ale nie mogę się przebudzić
Mój statek trzepocze nagimi masztami...
Płaczę przez sen jak dżdżysty poranek za oknami miast
ale nikt mnie już nie słyszy
Nawet mewa nie krzyczy nad głową
w której pustkę słów okrywają sny fałszu
Pragnę otworzyć oczy lecz już za późno!
Nie ma ratunku!
Nawet Bóg rozdzwonił dla mnie marsz żałobny...
Tak chciałabym znów zobaczyć
latarni migocące światło gdzieś w oddali...
Kołysze się mój pokład bez płóciennych dusz
a ja płynę wciąż na statku obdartym z żagli
droga do nikąd...
Kingston – 27.04.1992
|
...Tak chciałabym znów zobaczyć
latarni migocące światło gdzieś w oddali.... |
...
I tylko łzy dotykają
Ciała, co chce pozostać
I tylko rozpacz, twoja rozpacz
Zamkniętych już bram.
... |
Umarłaś…
... I tylko łzy dotykają
Ciała, co chce pozostać
I tylko rozpacz, twoja rozpacz
Zamkniętych już bram.
... I cały korowód koni
Dąży do wrót cmentarnych
I tylko jeden biały koń
Zatapia się w głąb
Bezdenny dusz głąb.
Odchodzisz, choć chcesz pozostać
Odchodzisz, a łzy zamykają
Oczu twych smutna, białą twarz
I tylko ja sam
Zostaję i gram.
Zginęła twa blada postać
I tylko ślady przetrwały
Kamienie twych stóp, stracone krople rosy
Z kwiatów, co znam
Twą dłonią, co znam.
I wszystko by chciało tańczyć
I tylko struny śmierci wstrzymują
Drżące ręce, ze święcą drżącą
Płonące jak dzban
Stłuczony już dzban.
A byłaś mą młodością
Jedynym szczęściem świata
I motyl twych ust, milczących już ust
Skonał wśród łąk
Skoszonych już łąk.
(piosenka dla Grechuty) Kingston – 26.04.1992
|
Niespełniona Tęsknota
Przybłąkał się
Na szklane podwórze wśród łez
Przybłąkał się
Był sam, bez parasola
Stanął pod murem jak dziki bez
Pragnął zapukać do drzwi, lecz skonał...
Drżała.
Pająki wśród jej stop sieci tkały,
Drżała naga.
I wzrokiem niecierpliwy, steskniałym
Podwórzem swych łez obejmowała.
Drżała.
Lecz nagle deszcze ustały
I on wynurzył się zza snu...
Cały.
Chciała biec, tak na powitanie,
Pragnęła zatonąć w jego ramiona
A tymczasem, jak lód stała
I patrzyła, jak on na deszczu kona.
Kingston – 16.04.1992 |
... Drżała.
Pająki wśród jej stop sieci tkały,
Drżała naga.
.... |
...I leżałam tak rozpostarta na jesiennej lace,
wciągałam głęboko woń skoszonej trawy... |
Zmierzch
Słońce.
Wspaniała łąka ukryta wśród drzew,
szelest skrzydeł przelatującej wazki,
błękit obłoków gdzieś ponad głowami,
zapach niezapominajek
i Ty...
Ciągle powtarzałeś ze to tylko sen,
ciągle uciekałeś myślami w inna krainę,
ciągle drżałeś w mych ramionach, jak płatek śniegu,
ciągle patrzyłeś na piątą stronę świata.
Byłeś taki odległy, taki bliski.
Twe dłonie tonęły we mnie,
twe usta otwierały bramy rozkoszy,
twe oczy...
twe oczy były takie nieprzytomne.
Może, to był tylko sen, duszny zapach lata,
może, to moje włosy wśród twoich dłoni,
może wiatr targający naszymi zmysłami,
może zwykła niepewność...
miłość.
Potem wszystko umarło,
ktoś powycinał drzewa,
Złamał skrzydła ważkom,
nawet niezapominajki przekwitły.
Nikt już nie powtarzał że, to tylko sen,
nikt już nie drżał jak śnieg,
nikt...
I leżałam tak rozpostarta na jesiennej lace,
wciągałam głęboko woń skoszonej trawy.
Milczałam...
I nikt już nie milczał razem ze mną.
Kingston –04.1992 |
Rzeka Straconych Serc
Jest jedna droga, która wytyczyło ci życie
Nie boisz się, ale wątpisz.
Nie możesz jej odnaleźć.
Kroczysz niepewnie naprzód, bo ci każą.
Jednak jakiś głos cię powstrzymuje...
Zatrzymujesz się.
Chcesz uciec,
Zawrócić.
Już nikt nie zagląda ci w oczy.
Zresztą i tak, nie ma w nich radości.
Dlaczego wiec nie płaczesz?
Łzy spływają jedynie po szybach twoich okien.
Jest noc.
Wieczorna modlitwa.
Błagasz, abyś dotarła do końca...
Czego...?
Ręce ci drżą,
Boisz się zasnąć.
Sen igra z twoim uczuciem.
Rani cię.
Chcesz uciec.
Twa dusza opuszcza, wiec ciało,
Oczy zapadają się w bezdenna głębinę.
„Nie gin!” – ktoś krzyknie,
Ale ty już wiesz, ze giniesz.
Kingston –04.1992 |
... Nie gin!” – ktoś krzyknie,
Ale ty już wiesz, ze giniesz .... |
|
|
|
...I żeby tak jeszcze spłynęły, jak zapach begonii
W ramionach twych miłością szalonych. ... |
Wróżba Proroków
I przenieśli ciało moje ponad stosy modlitwy
Z codziennej światłem rozpaczy utkanej.
Przetoczyli serce me rozżarzone bezkresem
Namiętności ponad niebem zrównanym ziemi.
Rozlali wosk na szklane lustro wody,
A gdy przeszłość moja skrzepła w rogowym świetle
Przezrocza z jutrzejszych dni, przyrzekli
Muzykę lawend ą płynącą w ustach drżących słowami:
„Kochanie” – rozbłysła cudna nuta na podniebnym
Horyzoncie, jak szklana rusałka z bezlistnego światła.
„Kochana” – podszyli i pieśń melancholii półnutą.
Dłonią uciekłam przerażona wzrokiem proroków.
Przepaścią odkryła się polana przekwitłej lawendy.
Nudnymi wrotami wtoczyłam myśli do bezkresnej
Pustki. W otępieniu opadłam, nieświadoma
Szczęścia, na łóżku utkane pajęczą nicią.
Wróżba przemieszczona światłem błyskawicy,
Skroplona w rosie porannej, otuliła zmysły moje
Mgłą przezroczysta. Rozmyłam oczy przestraszone
Pięknem nieskalanego mieszkańca serca uwięzionego.
On.
Stal drżąc. Nowo narodzony, miłością rozbłyszczał
Wszystkie gwiazdy księżycowych przestrzeni.
My.
Wniebowzięci, zapomnieliśmy o wróżkach ziemskich,
Ważących nasze losy na kryształowych szlakach
Przeznaczenia, upajając się bliskością duszy.
On.
Marzeniem ramiona rozkołysał wokół ciała mego
Płynące muzyką lawendy płynące. W usta
Uderzył mnie smak rozognionych warg
Pełnią szczęścia przysłonił źrenice od ziemskich czerni.
...Lecz nagle sen urwał się momentem rozkoszy
Przywracając do życia oczy niewytlałe jeszcze
Nocnym kochankiem przysłonięte. I jak mieczem
Przecięta, prysła bańka z soku namiętności wydmuchana.
Łódź –04.11.1990
Ogród
Drżące kiście rozpalonych piwonii
Pływają po moich ustach rozmarzonych
I żeby tak jeszcze spłynęły, jak zapach begonii
W ramionach twych miłością szalonych.
Zielenią błękitu
rozmazały obraz twych oczu
Dotknęły nagości rozkosznych wargami
Przejerzały się w dłoniach, jak w lustra przezroczu
Ogarnęły prawdopodobieństwo dwóch ciał wszystkimi zmysłami.
Łódź –22.02.1990 |
Ucięto Mi Skrzydła
Proszę usłysz, przyśnij potajemnie
Jak serce me nagle drży
Błagam!
Zanurzcie bezwładnie go we mnie
Do bez końca przywiędłych dni.
Proszę niech boska cnot siłą
Los bezlitosny tak sprawi...
Błagam!
Przenieście mnie duszą mą byłą
Gdzie rozpacz szaleństwo trawi.
Trzęsę się cała i trzęsą mną łzy
Boże! Przecież tak bardzo cierpiałam...
Błagam!
Wybacz mi to, ze byłeś ty
Ze szczęście... To ja oszalałam?
Moment – magiczna chwila, zmieniła
Szczęście w pogrzeb przyszłości
Boże!
Momentem też siła, co w nas była
Gdy zdławiłeś usta w szale bliskości.
Ogromną pomyłką stał się dla nas jeden dzień.
Przeklęty los! Najpierw dal nam wszystko, pozwolił
Zatracić się bez granic, by potem przyciąć skrzydła,
Jak pisklętom zbierającym się do lotu.
Spróbuj choć raz do mnie zapukać
Nawet we śnie... we śnie...
Wspaniały byłeś, za późno szukać
A ja zgubiłam cię.
Moje oczy zapadły się w głębinę smutku i czuje
To podświadomie, że tylko ty potrafiłbyś nadać im
Dawnego blasku.
Choroba ogarnia me ciało
Bez mocy nostalgia śpi...
Lecz nagle!
Coś w duszy zadrżało
Nie smutek, nie miłość, a TY.
TY – zabrzmiało tak lekko
Powiew, wietrzystość pogody
Lecz nagle!
Dotknęła cię ust mych rzagiewka
Dotknęła za karę niezgody.
Jeszcze raz wzywam pana boga na świadka mych uczuć
Niewinności. Odsłonię cienie z twych oczu...
Ja musze wyssać rzeczywistość. Przekonać się, jak byłoby
Gdyby jedno twe słowo zmieniło mą rozpacz w „TY”.
Cały świat pozazdrościłby nam szczęścia, lecz ja...
Te me dzisiejsze łzy...
By spełnić się mógł czar mych snów
Me usta wciąż jedno życzenie szeptają;
„Niech drogi się nasze spotkają znów,
A dłonie rozkoszy oddają.”
Nie istnieć może dla miłości tej
Przyszłość bez pewności serca
Przebaczasz mi?
Wiec łyk otuchy w me ciało wiej
I szepnij „Do jutra.”
ROBERTOWI
Łódź –01. 11.1990 |
... Spróbuj choć raz do mnie zapukać
Nawet we śnie... we śnie... .... |
|
Ten Pierwszy
To zbudziło się we mnie na jawie.
Coś drgnęło nad mymi ustami,
Jakby przeleciała ważka srebrnymi skrzydłami
Po głodnej rosy, mgłą osnutej, trawie.
Przysiadło na moment za rozognionym uchem,
Powtórzyło szeptem to, co usłyszeć chciałam.
Dobrnęło do nagości ciała jednym mocnym ruchem,
A ja upojona szalem, niczemu się nie sprzeciwiałem.
To ty...
Dotknąłeś namiętnym oddechem warg mych nabrzmiałych.
Aż zaszumiało mi w głowie od zapachu
Tych fiołków, co przyniosłeś mi wieczorem, małych.
Zaszumiało mi dziwnie i nie mogłam
Powstrzymać narastającej czułości.
Od zapach twych ust, do zapachu twych ust
Poszarzało mi w głowie.
A później wtopiłam się rozbudzonymi zmysłami
W ramiona twe dziko bliskie.
I wnet, coś upojnego spłynęło do wnętrza mego ciała,
Czyżby, to była ta cała radość z poziomkowego wina wytlała?
To zbudziło się we mnie na jawie
I zasnęło spokojnie wśród wspomnień miłości.
A smak miało pierwszego grzechu skradzionego, prawie
Namiętnemu kochankowi nieskończonej... bliskości.
CZARNEMU
Łódź –03.07.1990 |
Gdyby nie to...
Gdyby nie to, że oczy mi przysłoniłeś
- ujrzałabym niebo całe.
Gdyby nie to, że serce me rozżarzyłeś
- pokochałabym płatki śniegu białe.
Gdyby nie to, że mi dusze zabrałeś
- uduchowiła bym grzesznych ludzi.
Gdyby nie to, że usta me ust swych atrament zlałeś
- powiedziałabym co się w sercu mym budzi.
WOJTKOWI W.
Łódź –02.05.1991
Zakochana
Obudziła się...
w ramionach świtu.
Noc uleciała gdzieś w nieznany, niepojęty świat.
A ona...
wciąż błyszczała z kochania zachwytu
I drżała, by tylko nie odszedł je książę sennych lat.
Łódź –21. 04.1990 |
... Gdyby nie to, że oczy mi przysłoniłeś
- ujrzałabym niebo całe.... |
...Tyle jeszcze chwil i dni
Przeznaczę na straty... |
Tyle jeszcze
Tyle jeszcze chwil i dni
Przeznaczę na straty
Jeśli w mym sercu żaru nie rozpalisz.
Tyle jeszcze w mej duszy żałości się stli
Tyle jeszcze uschnie w wazonie na kwiaty
Uczuć, co szczęście im oddalisz
póki starczy ci sil.
Tyle jeszcze przeznaczeń i dróg
Przede mną ocalisz
Jeśli tylko mógłbyś pokochać ma dusze
Tyle jeszcze wrót
Z rozpaczy i stali
Rozgrzejesz i wyrwiesz z zawiasów
przełamiesz nimi ja skruszę.
* * *
Wiersze porzucone, niechciane
Chwile nostalgią i tęsknotą owiane
Cichną milczeniem.
Siły w zarodku zdławione
Nie istniejące bez celu, niespełnione
Rzeczywistość drżeniem.
ONA...
ONA... w szarości dnia osnuta.
Do drzew zranionych, broczących krwią przykuta
Podobna do kwiatu wiśni.
ONA czekająca na przeploty wydarzeń.
Biegnąca wśród łąk elizejskich utkanych z marzeń
O ramionach młodzieńca wyśni,
Że miała być przywiązana do jego myśli.
Łódź –21.04.1990
|
... A miłość moja
jak chleb rozmnożę
na ludy bezbronne...
I może ktoś
powstanie z bez czucia
i drgnie jego serce zobojętniałe,
jak mrozem zakute w kajdany.
... Samotni, samotni ci
co wierzyć nie chcą,
ze kochać potrafią...
Jak kocham i szczęście me blisko,
o krok jest ode mnie.
I czekam, kto miłość mą w dłonie
przygarnie, przyciśnie do ust
i jak płatki śniegu roztopię się
pod pocałunkami, które
przywrócą mi życie.
Miłość. Miłość jest darem
przysłanym nam z nieba,
co serca rozgrzewa chwilą
namiętności.
Uściśnij ma dłoń.
Spójrz w oczy me błaganiem,
a jedno twe słowo wystarczy
byś zdążył na czas
zapukać do wrót mych tajemnic.
Otworze ci ciało.
Myśli ci oddam.
Łzy ci ofiaruje,
byś tylko uwierzył,
że jest ktoś na świecie,
kto czeka, wciąż czeka i kocha...
wciąż skrycie.
Łódź –14.4.1990 |
... A miłość moja
jak chleb rozmnożę
na ludy bezbronne... |
|
* * *
Podobno z sercem jest jak z kwiatem,
im więcej się je podleje łzami szarych dni,
deszczowych dni, tym więcej urośnie...
Bardziej rozłożyście...
Czerwieńsze...
Kochające.
Żądanie namiętnej miłości
Żądam. Żądam, aby świat mój urósł do potęgi wieczności.
By każdy promień uciekającego słońca przynosił
ciepło do mojego pokoju. By szara kanapa na szarym dywanie
rozbłysła czerwienią naszej miłości. By ściany
chłonęły z tęsknotą twoje gorące szepty. By przez
oczy otwarte w przestrzeni niebiańskiej płynęły
melancholijne nuty mych marzeń.
By malutka gwiazdeczka nad chmura z granatu spadla
na nasze dłonie. Byśmy uszczęśliwili swą droga połowę
namiętnością naszych spojrzeń. By nasze myśli
uleciały gdzieś ponad rzeczywistość, splotły w pocałunku
uniesionych chwilą serc.
By było wiecznością to twoje spojrzenie, twój uśmiech,
usta na moich ustach.
Żądam! By mój świat urósł do granic możliwości.
Żądam!
Łódź –02.1990 |
Monolog dusz
Chce kochać... Dziś tego pragnę.
Chce być kochana.
Ty mówisz, ze kochasz?
Nie kłam...
Tak – wiem, wiem...
Dotknął byś dłoni mojej nieziemska tęsknotą
Twych szalonych ust.
Drżę.
Serce mi kołacze o wrota rozumu.
Kochaj mnie... Tylko najpierw osłon od wzroku ludzi.
Kochaj, bo chcę być kochana.
Całuj bo tylko na to czekam.
Nie traćmy czasu...
Mój ty mały żaku, uczniu zakazanej miłości...
Tak – wiem, wiem...
Dotykasz dłoni mojej wilgotnymi ustami.
Patrzysz?
Nie patrz tak, jakbyś mówił „Pragnę”.
Nie mów nic.
Nie wolno nam jeszcze...
Milcz.
Milcz, bo ja milczeć teraz wole.
Jeszcze by się wyrwał z ust twoich szelest niepotrzebny,
Słowo jakieś...
Złe słowo-zakazane.
Znów...
Drżę.
Serce mi kołacze o wrota rozumu.
Zamykam powieki, by nie widzieć pożądania w twych oczach.
Ach, ty... cholernie mi się podobałeś.
Mówiłeś, ze kochasz... może.
Było mi wówczas tak dobrze,
Tak blisko szczęścia.
Tak – wiem, wiem...
Dotykasz dłoni mojej zapomnienia nektarem.
Patrzysz?
Patrzysz tak samo w moje oczy...
Pytasz, czy chce?
Tak, chce tak samo.
Ty milczysz.
Nie milcz... powinnam była pozwolić ci mówić.
Mój ty dojrzały żaku, uczniu zakazanej miłości...
Mówisz ze kochasz.
Ja także... wiedziałeś.
Całujesz me ciało bo pragniesz...
Lecz nic już nie jest tak samo.
Nie mów nic...
Lecz nie jest to dawne milczenie.
Płaczesz...bo nie wolno nam już być
Ludźmi sprzed lat...
WOJTKOWI I MAJCE
Dekalog Siedem - Łódź –11.10.1989 |
...Całujesz me ciało bo pragniesz...
Lecz nic już nie jest tak samo... |
...Dam Ci mgliste opary śniegu
Co jak rusałki szklane
Pantofelki pogubiły w biegu
Zlotem przetykane.... |
Oczarowanie w głąb...
Oczy twe smutne są jeszcze
Oczy nadziej zielonej
Miłosnych słów płyną deszcze
Żałosnych lat płyną deszcze
Po szybie burza spojonej.
Usta twe wyszyte nicią złotą
Usta wydarte jego spojrzeniu
Upragnionych chwil bijące tęsknotą
Upragnionych ust bijące tęsknotą
Wnikające w głąb marzenia
- ku jego tchnieniu.
Spojrzenie twe wyściełane mrokiem
Spojone wilgocią szaleństwa
Zakochane, pędzące za jego wzrokiem
Przemilczany bil kojące jego wzrokiem
Jak daleko ci jeszcze do chwili
- czułego bezeceństwa.
Łódź –20.11.1989
Dam Ci...
Dam Ci szklana krople, co po srebrnej szybie
Zsuwając się, kreśli drogi zmierzchu
Dam Ci szare nitki lodu, co po kryształowym niebie
Tańcząc łaskoczą chmur kłęby, kipiące od wierzchu.
Dam Ci mgliste opary śniegu
Co jak rusałki szklane
Pantofelki pogubiły w biegu
Zlotem przetykane.
Dam Ci zieleń co zamarła w bezruchu bieli
Mieniąc się błękitem drgań
Dam Ci odblask przedwieczornej rosy, wód topieli
Owiany marzeniem nieziemski cień.
Łódź –03.12.1989 |
Spóźniony
Najpierw były marzenia
Później nadeszła tęsknota
Melancholijny smak w ustach
Cierpka won zazdrości
Zranione serce i nadzieja, że...
Za tydzień spróbuje zapomnieć
A gdy wreszcie się zjawisz
- Pogrzebie miłość w popiele -
Łódź –28.09.1989
Doceniłam...
Doceniłam, gdy ustal szelest twych stóp tuż obok
Gdy dłoń zamarzła na słońcu bez twojej dłoni
Gdy usta zamilkły w bezruchu, bez słowa...
Gdy serce spłonęło lodem tęsknoty
Gdy ciało zwiędło bez żaru twych spojrzeń
Gdy oczy przygasły nie napotykając blasku wzroku
Gdy pozwoliłam ci odejść bez buntu, bez słowa
Rozkazałam ci odejść.
Bez serca zostałam
potępiona na wieki.
Doceniłam, gdy ustal szelest twych stóp tuż obok...
JARKOWI
Łódź –11.10.1989 |
|
...Zraniłam cierpieniem kochane usta
Wtopiłam w szklany bursztyn wspomnienia... |
Pustka
Kiedy byłeś, jeszcze byłeś mój
na zawsze, na nigdy
Kiedy ramiona twe drżały,
drżały usta...
Byłeś ty i ja byłam
miłości słodycz, miłości ... tęsknoto.
Dziś lek samotności,
smutek liter na zmęczonym łzami papierze.
Prócz niego nic nie ma...
świata nie ma
Boga nie ma
Ciebie
nie ma.
Łódź – 11.10.1989
Wspomnienia
W błękicie słodkich łez oceanie
Utopiłam swa miłość
Zniszczyłam namiętności chwile
Zakułam w kajdany serce najdroższe
Zraniłam cierpieniem kochane usta
Wtopiłam w szklany bursztyn wspomnienia
- motyli -
Łódź – 11.10.1989 |
Jedynie dla Mnie
Ukryłam miłość
Do najlepszej skarbnicy
Schowałam przed wzrokiem
Zazdrosnych ludzi
Zasłoniłam twarz fałszywej
Niewinności
Okryłam ciepłem naszych spojrzeń
- sprzed lat
Pozostawiłam do własnej dyspozycji.
Łódź – 21.06.1989
Historia Pewnego Spojrzenia
To było latem
Gdy żar słońca dotknął
Piegów mojej twarzy
Właśnie dławiłam w ustach
Pulchny powidłowy smak
Gdy on dotknął nagości mych oczu
Wzrokiem wdarł się w tajemne przestworza
Niedostępne dla żadnej istoty
Przepłynęły spojrzeniem na szczyty szczęścia
I spadł ogłuszony warkotem
Odjeżdżającego autobusu.
Łódź – 21.06.1989 |
...Ukryłam miłość
Do najlepszej skarbnicy
Schowałam przed wzrokiem
Zazdrosnych ludzi.... |
...Kocham cię mój najdroższy klejnocie
I miłości mojej wystarczy na wieki... |
Prośba
Harmonii. Harmonii muzyka drżąca
Melancholii. Melancholii i nuty trwająca
Zloty, złotawy blasku
Ucałuj, zacałuj wśród piasku
Ucałuj, załaskocz rzęsami
I pieść mnie złudzeniem rankami
Harmonii. Harmonii tęsknico
Melancholii miłosnej skarbnico
Przyjdź, przychodź w snach, nocami
Bym mogła zanudzać pocałunkami.
Łódź – 28.09.1989
Tęsknota
... Kocham Cię nadal, choć ciągle nie istniejesz ...
Kocham cię mój najdroższy klejnocie
I miłości mojej wystarczy na wieki
Choć czas zatapia
Marzenia ukryte w kroplach oczekiwania
Ja kochać cię będę i tęsknic za tobą...
Tęsknic za jedna słodką chwila
Za milczeniem
Płynący
Z uścisku twoich warg.
Łódź – 21.06.1989 |
Zraniona Miłością
W wyblakłych zakątkach zasnutej w żalu duszy,
W zamglonych przezroczach ukrytych katuszy
Błąka się wśród pól elizejskich
Malutka, skrzywdzona niewinność.
Przygasa w uścisku dłoni z kamiennego światła.
Rozdaje łzy zagubionym rusałkom ze srebrnego oceanu.
Ucieka do świata marzeń...
Otulona w swym zaziemskim księciu.
Zasypia...
Na płatku purpurowej róży
Zapomniana, odrzucona...
Gaśnie zraniona miłością
I nawet pocałunki nie zakleja ran jej smutku.
Łódź – 18.01.1989
Sen Miłości
W zielonym świetle nadziei
W seledynach błogiego wspomnienia
Przykuta miłością do serca
Z radością drży w swych marzeniach.
Blade płomyki jej spojrzeń
Otula w miłości mgłę
By palce na złotych klawiszach
Wygrały z melodii sen.
Zesłania rzęsami błyszczące
Łzami purpury oczy
Serce rozpala łkające
Tęsknota nieszczęście toczy.
Dotyka przez szybę przepaści
Usta jego, jak skrzydeł motyla
Trzepoce słowami drżącymi
I serce miłością pochyla
Łódź – 07.03.1989 |
...Blade płomyki jej spojrzeń
Otula w miłości mgłę
By palce na złotych klawiszach
Wygrały z melodii sen.... |
...W porannej zorzy, spowita w liście.
Niosłam naręcza kwiatów, złociście.
Już słońce spało pod gołym niebem,
Gdy słabe usta pragnęły ciebie... |
W porannej zorzy, spowita w liście.
Niosłam naręcza kwiatów, złociście.
Już słońce spało pod gołym niebem,
Gdy słabe usta pragnęły ciebie.
Wołały blado, o krok srebrzyście
I tkały słowa w bukiety kiście.
I łzy spływały po warg twych niskość,
By mogły przebywać na westchnień bliskość.
* * *
Ramiona cieple swych przysłoniłeś,
A one drżały, gdy o nich śniłeś.
Dawałeś ustom soku brzoskwinie
I słodycz błogą, co w sercu ginie.
Wyrwałeś z duszy życie swoje,
Abyśmy mogli przetrwać we dwoje.
Złożyłeś w ofierze całego siebie...
By zasnąć nad ranem i zbudzić się w niebie.
Łódź –29.12.1988
Ostatni
Jak trudno jest żyć,
Gdy serce drżenie
Zabiera powiekom sen kojący...
Jak rozpacz biczuje łzami tęsknoty
Oczy zapadłe w marzenia.
Marzenia...
Gzie miłość zbłąkana majaczy wargami uściski jego ust
Gdzie myśli szaleńcze pozwalają na uściski jego ust
Dwóch odległych o cale morze słów
Dłoni...
Łódź –03.03.1988 |
My, Dzieci z Dworca „ZOO”
Każdy dzień darowany mi wzmaga trwogę.
Zwisa rzucona siec.
Siec utkana z naszych czystych dusz,
zespojonych biała śmiercią.
Tyle razy się z niej wymykałem, ale czy to nie jutro
moja kolej?
Przecież i wyście się z niej wydzierali,
z okiem pełnym nadziei, ostatkiem sil.
Ale nie mogliście rozerwać coraz bardziej zaciskających się
sieci na waszych sercach.
Nie mogliście skończyć ze snuciem prochów,
krążących w waszych żyłach.
Niszczących wasze usychające organizmy.
Gdzie się podziała moc waszej miłości ?
* * *
Dźwięczą mi jeszcze w uszach wasze radosne głosy.
Tym bliższy lęk...
* * *
Jeszcze jedno imię spadło, jak ołowiany ciężarek na
dno wody ciemności.
Bezszelestnie osunęło się na dno, by mogło złożyć swe
członki, zaszyte w nietrwale płótna waszej pamięci !
Wyrwijcie nas z krwiożerczych szponów nałogu !
Nie pochylajcie się nad nami płaczem.
Nie pozwólcie śmierci zamknąć naszych powiek.
Nie przechodźcie obojętnie, jak złoczyńcy,
w czarnych kapturach z otworami na myśli...
Pomóżcie złapać nam jeszcze jeden oddech
NARKOMANOM
Łódź, 1988 |
|
...Żyć, to gonić za tym, co uciekło
I wierzyć w słowa złych,
Trwać w tym, co już dawno
Szczęście zwlekało z powiek mych... |
Noc
Kiedy niebo zamknie oczy,
Kiedy rosa trawy zmoczy,
Kiedy gwiazda z nieba spadnie,
Księżyc słońcu blask ukradnie
Wówczas schyli swe ramiona
Opiekunka zamartwiona,
Zadumana na tym światem –
Co usycha z lata kwiatem.
I przykryj miękkim piaskiem,
I otuli ciepłym blaskiem,
I zabłyśnie złotym okiem,
Wnet pogrąży ziemie zmrokiem.
Łódź –26.01.1988
Smutna Prawda
Żyć, to jest mieszkać w innym świecie,
Tam, gdzie jest inny wiek i czas,
Żyć, to przebywać w kabarecie
Gdy już z nadziei obdarto nas.
Żyć, to gonić za tym, co uciekło
I wierzyć w słowa złych,
Trwać w tym, co już dawno
Szczęście zwlekało z powiek mych.
Żyć dzisiaj, to być marionetka,
Bez duszy, bezmyślnie gdzieś brnąc.
Przeżyje dziś ten, co jest kobietka
I umie bez serca, serca drugich rżnąc.
* * *
I przyjdzie nam czekać na dzień,
Gdy zbiorę swe życie w walizkę,
Ukryje się za własny cień
I skończę nareszcie z tym wszystkim.
I powiem, jak, tym co zostali
By nadal w męczarni żyć,
Jak pięknie jest tam, gdzie nie stąpali,
A tu jest dobrze umierać, a nie żyć.
MATCE
Łódź –14.04.1988 |
Kochankowie
Żyją pod natchnieniem miłości,
Spędzonymi ze sobą chwilami
Otwierają drzwi do wieczności
Wspólnie usnutymi mitami.
Łódź –03.10.1987
Jesień
Ta pora spowita liściem,
Tumanem srebrzystym okryta
Świecąca koloru kiściem –
Słoneczna jak tęcza umyta.
Ta pora, to piękne przeźrocze,
Wieczorem pachnąca ziołami,
Jak perły bywają urocze,
Tak ona piękniejsza z latami.
Ta pora zadumy pełna
I deszczu, co w mgłę się zamienił,
Ludzi nadziei to krewna
Związanych wstęgą zieleni.
Jesień to zegara tykanie
Spokojne i ciche w twej duszy,
To pora zwana oczekiwaniem
I nikt jej piękna nie skruszy.
Łódź –07.10.1987 |
...Ta pora, to piękne przeźrocze,
Wieczorem pachnąca ziołami,
Jak perły bywają urocze,
Tak ona piękniejsza z latami... |
...
To tylko sen, lub nocna mara!
To dla mnie z nieba piekielna kara!... |
Czyżby Erotyk...?
Czy mógłbym patrzeć w twe oczy zamglone?
Czy mógłbym zatonąć w miłości szalonej?
Czy mógłbym pokochać, rozpieścić i wskrzesić?
Choć raz być z tobą, w miłości zagrzeszyć.
To tylko sen, lub nocna mara!
To dla mnie z nieba piekielna kara!
By nie moc zobaczyć twojego ciała,
O piękna nimfo, czyś tego chciała?
Lecz, gdy spotkamy się w łonie natury,
A amor zapuka w serca twe mury,
Zostaniesz obiektem mężczyzny żądania
I padniesz ofiarą jego kochania.
Łódź – 02.1988 |
|
|
|
|