 |
2008 - 09 - 01
...Z zupełnej ciszy, z czarnych ram zadymionego Toronto, nieśmiało wyłaniał się nasz nowy świat.
Najpierw, długa kreska spokojnej autostrady rozprostowała się w nieskończoność, a później ciasno wślizgnęła się pomiędzy korzenne kolana cedrowego lasu. Na horyzoncie, na długich rozczapierzonych nogach rozprostowało się słońce. Jego ciepła jasność wychylała się zza świtu wprost na zaspanego buziaka naszego synka. Adaśko, niewzruszony, bacznie sprawdzał świat spod na wpół uchylonych powiek, lekko i leniwie, wystarczająco czujnie aby nie ominąć ważnego wiodku.
I my, zupełnie tak jak i on, wsiąkaliśmy w to spokojne piękno. Arek prowadził, a ja, jak najęta paplałam, przekładając na ludzki język ten nadzwyczajny pejzaż. Jak przesuszone gąbki chłonęlismy wolność i gorąc ostatniego letniego slońca. Wjeżdżaliśmy w krainę z naszych marzeń...
I może poniekąd była to ucieczka.
|