Trzeci miesiąc życia pełnego radości, spokoju i Adasia!

Pierwszy raz z dala od Adasia… Tęsknie. Dom po pracy wydaje się tak mało atrakcyjny i straszliwie pusty! Brak mi wieczorów, kiedy to trzymam Adasia w ramionach, kiedy razem z Dorotką cieszę się z jego małych postępów… Słucham jej opowiadań jak to na przykład Pitulek krzyknął tak głośno, że aż sam zdziwił się, iż w ogóle tak głośno potrafi… Albo jak zmoczył pieluszki i mamuśkę trafił przy okazji w oko, albo zapatrzył się na drzewa na spacerze, czy spontanicznie uśmiechnął... Tęsknie za uczuciem spokoju i bezpieczeństwa, które daje mi syn, żona, rodzina w komplecie. Tak po prostu, na zawsze, tak do końca, tak wspaniale! …Myślałem, że serca nie da się podzielić, ale teraz już wiem, że istnieje tysiąc blasków miłości.

Dorotka wyjechała do Sarni, aby odwiedzić mamę i babcie, ale i zmienić otoczenie. Trudno ciągle być w domu, na każde zawołanie maluszka, karmić, co godzinę, czy dwie, zarywać noce i nie mieć czasu na drzemkę... Szczególnie pierwsze miesiące były dla niej nad wyraz trudne. Bobas tylko jadł i spał. Czasami może rzucił oczkiem tu czy tam, jednak komunikacja z naszym małym Piutulkiem była bardzo ograniczona. On miał swój świat, a my jedynie staraliśmy się wyobrazić, co on właściwie myśli bądź czuje. Na okrągło tylko spanko, karmionko, sranko, przewijanko… W miedzy czasie, starczało Dorotce czasu na jakieś pranie i może błyskawiczną kanapkę... W efekcie Słonko zaczęło czuć się bardzo ograniczone i po prostu niezastąpione... Jednak, z uśmiechem na twarzy, bądź z na wpół przytomnymi oczyma, dzielnie karmiła naszego maluszka. Mogę sobie tylko wyobrazić, jakie było to dla niej wyczerpujące, ale równocześnie i cudowne przeżycie... Taka ciepluchna istotka przytulona do jej piersi... Maciupcie rączki obejmujące ją w pól i delikatne paluszki grające lekko na jej piersiach jak na niewidzialnym pianinie... Uczucie, że daje mu życie... że dzięki jej staraniom Adaś rośnie i doskonale się rozwija... W ogóle musiało to być takie tkliwe, romantyczne i poniekąd podniecające przeżycie...

Jednak trzeci miesiąc przyniósł wielkie zmiany. Adaś zaczął nas zauważać! Reagować na nasze głosy, odwracać główkę, gdy wypowiadaliśmy jego imię… Przemawiał do nas w swoim pitulkowym języku: „Ej Ałek, aka baj! Aj… aj… aj…” A gdy powtarzaliśmy za nim jego słówkowe kombinacje, podekscytowany, z radosnym uśmiechem wymachiwał raczkami i piszczal z zachwytu. Z wielka fascynacja, zaczął również oglądać barwne karuzele, które zawiesiliśmy nad jego łóżeczkiem. Dotychczas słuchał jedynie muzyki i z wyostrzonym zainteresowaniem marszczył czoło do nutek Bach’a bądź Mozart’a. Okazało się również, ze nasz synek trenował się na olimpijczyka… Gdy miał dziesięć tygodni, Adaśko fikał już tak szybko nóżkami jakby gonił maraton, bądź pędził jak wiatr po boisku piłkarskim… Składał również raczki przed sobą i miętosił je z determinacja. Łapał i zaciskał nasze palce w swych maciupkich dłoniach tak silnie, że aż robiły się cale białe od wysiłku… a kolorową, mięciutką grzechotkę pakował stanowczo do maleńkiego buziaczka…

Ach ileż jeszcze cudnych chwil przed nami! I jaki szmat życia minął w niewiedzy!

   
Majowe leżakowanie

Na przełomie maja i czerwca leżakowaliśmy u Babci Miry i Prababci Helenki, w Sarni. Szczerze przyznam, że po dwóch miesiącach „mamowania”, dopadło mnie wiosenne zmęczenie i zamarzyło się jakieś konkretne spanie, czyli choć te 3-4 godzinki ciurkiem… Moje energetyczne zapasy gdzieś wyparowały i z trudem zaczęło przychodzić całodobowe bieganie. Maraton: karmionko, sranko, przewijanko na zawołanie, zarywane noce i czas jak durszlak; nie był niestety już tak słodki, jak Pituniowy buziaczek. A Adaśko tylko jadł i spał. Czasami może rzucił okiem na świat, jednak komunikacja z naszym maluchem była raczej ograniczona. On miał swój świat i ani mu się chciało posłuchać maminych próśb o spokojny sen. I wówczas wkroczyły Babcie, z lulaniem, bujaniem, pieszczotami, wożeniem w wózku, kołysankowymi ariami, przytulankami, a wszystko to sowicie okraszone wyśmienitym obiadem - takim na ‘normalnie’, przy stole, nie na kolanach, bądź w biegu, czy na chybcika. No, ale wszystko dobre niestety szybko się kończy i tak w połowie czerwca byliśmy już w domku, w naszym lepkim i dusznym od smogu Toronto. Każdy weekend staraliśmy się jednak spędzać poza miastem, nad wodą, bądź w lesie, aby to Adaśko mógł ciut odsapnąć i nabrać kolorków…
   
   
   
   
   
   
 
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
 
   
   
   
   
   
   
   
   
 
   
   
   
   
   
   
   
   
   
Wróć do strony głównej Adasia ↑

ADAŚ i MAYA     •     RODZICE     •     ARTKI     •     RODZINA     •     CO I GDZIE NA STRONIE
All Rights Reserved - © 2005/2012 Jackowski.net - Wszystkie prawa zastrzeżone