Kochany Adaś - dzień 5.
Co godzinę mierzyliśmy... I co godzinę ciągle 36.1°. Panika zaczęła się około dwunastej w nocy. Myśleliśmy ze opanowaliśmy jego temperaturę, a tutaj 36.1°. Zdziwiony mierze mu jeszcze raz. Termometr pod pachę, bib, bib - to samo. Wiec mierze sobie – 36.00°. Chyba termometr zepsuty? – myślę. Każe Dorotce mierzyć – 36.7°....
Latam ,szukam – znalazłem jakiś stary termometr jeszcze na rtęć. Mierze sobie – taka sama. Mierze jemu... bez zmian 36.1°.
Od tego momentu w lekkim przerażeniu oczekiwaliśmy wizyty położnej która znalazła się u nas o jedenastej. Jak często bywa u rodziców świeżych – panika zupełnie niepotrzebna. Po pierwsze różnica miedzy 36.5° a 36.1° jest znacznie za mała aby cos się drastycznego stało. Po drugie termometr trzeba przyciskać do ciała w samym spodeczku – czego oczywiście nie robiliśmy poprawnie.
Wszystko dobrze się skończyło. I jak to stare przysłowie mówi, lepiej na zimne dmuchać! Adaś rośnie i rośnie... Pokarmu pod dostatkiem, blizny malutkie prawie zagojone. Szczęście. Wielkie szczęście w domu naszym!